sobota, 21 grudzień 2024 r. | ||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|
Od średniowiecza do roku 1850.Współczesny, szeroko pojęty system obrony przeciwpożarowej powstawał na przestrzeni wielu wieków. Na ziemiach polskich na pierwsze formy organizacji tejże obrony natrafiamy w roku 1374 i 1375 w uchwale Rady Miejskiej miasta Krakowa. Nie stanowiła ona jednak zupełnie odrębnego dokumentu. Mówi się w niej m.in. o tym, że kto by uciekał, zamiast dać znać o pożarze, lub biegł do niego bez sprzętu gaśniczego, temu grozi więzienie. Pierwsze osobne przepisy przeciwpożarowe znalazły się w ordynacji miejskiej dla Frankfurtu nad Menem z roku 1439. U schyłku średniowiecza system obrony przeciwpożarowej Krakowa uzupełniony kolejnymi ustawami Rady miejskiej, tzw. wilkierzami, składał się z 3 zasadniczych części: zawierał on nakazy i zakazy dotyczące środków zapobiegających powstawaniu pożarów i pomagających przy ich zwalczaniu, porządek budowlany oraz organizację gaszenia pożarów. Aby ocenić jego wartość trzeba przyjrzeć mu się bliżej: zabraniał trzymania w domu siana, obowiązek czyszczenia kominów składał na barki właścicieli /kominiarzy zawodowych jeszcze wtedy nie było/, nakazywał , by w każdym domu znajdowała się kadź z wodą. W razie pożaru właściciele browarów byli zobowiązani pod karą grzywny do dostarczenia wozów konnych z beczkami. porządek budowlany zwracał szczególną uwagę na wykusze, przez które ogień przedostawał się z jednej strony ulicy na drugą. obrona przeciwpożarowa spoczywała całkowicie w rękach krakowian. W razie pożaru mieszkańcy zagrożonego kwartału - a było ich w sumie cztery - gromadzili się na wcześniej wyznaczonym miejscu, skąd pod dowództwem tzw. houptmana udawali się na miejsce akcji. Temu, kto pierwszy z wiadrem wody pospieszył do gaszenia ognia, Rada Miejska wręczała tzw. wiardunek za "primus vas".Przez dziesiątki lat doskonalona idea zorganizowanej walki z ogniem znalazła swoje odbicie w pracy wybitnego polskiego myśliciela renesansu - Andrzeja Frycza Modrzewskiego, który w wydanym w 1551 r. traktacie "O naprawie Rzeczpospolitej" dwa rozdziały poświęcił prewencji ogniowej i akcji gaśniczej. Problemami ochrony przeciwpożarowej zajmował się również Bartłomiej Groicki i Anzelm Gostomski, a w XVII w. Jakub Kazimierz Haur.Zagrożenie Krakowa ze strony ognia było przez wieki ogromne. Składało się na to kilka czynników. Do najważniejszych należała drewniana zabudowa i, szczególnie w wiekach średnich, prymitywne rozwiązania architektoniczne /np. zamiast kominem dym uchodził przez otwór w strzesze, który na noc zamykano klapą/. Wąskie uliczki utrudniały prowadzenie akcji gaśniczej, prymitywny był również sprzęt gaśniczy. Nic też dziwnego, że Kraków w swej historii przeżył kilkadziesiąt dużych pożarów. Oto najważniejsze z nich w okresie od XIII do XVIII wieku:
Św. Florian gasi pożar " Sygnet Unglera, drzeworyt, Kraków 1521
Do połowy XIX wieku ciężar walki z pożarem w Krakowie spadał na barki jego mieszkańców. Nad bezpieczeństwem ogniowym czuwał tzw. hutman ratuszny. Z końcem XVIII w. zadanie to przejęli na siebie dziesiętnicy dozorców cyrkułowych, a więc właściciele domów, z których co dziesiąty strzegł bezpieczeństwa pożarowego w dziesięciu domach.Na terenie Krakowa przypisy pożarowe zwane porządkami ogniowymi ustalił magistrat w roku 1792, a 2 lata później, w 1794 r. obronę ogniową miasta powierzył Kongregacji Kupieckiej, cechom rzemieślniczym i kominiarzom. Kongregacja wybierała ze swego składu 6 ludzi, którzy odziani w ustalone przepisami ubiory, kierowali poczynaniami ratowników. Z pośród członków cechów ten, kto był najmłodszym magistrem /tzn. mistrzem cechowym nominowanym najpóźniej/ zgłaszał się pod Ratusz, gdzie oddawał się do dyspozycji Magistratu. Na odgłos bębna czeladź, wyrobnicy i parobki uzbrojeni w topory, żelazne osęki, z konwiami udawali się na wyznaczone punkty zborne, skąd razem śpieszyli na miejsce pożaru. Do uczestnictwa w akcji gaśniczej zobowiązani byli szczególnie ci kominiarze, w rejonie pracy których powstał pożar. O właściwe zaopatrzenie w narzędzia gaśnicze troszczył się Magistrat. Pieczę nad nimi sprawował płatny ze skarbu miasta szprycmagister. W 1816 r. takich szprycmagistrów na służbie w Krakowie było czterech.
22 kwietnia 1802 r. z rozporządzenia C.K. Gubernium Galicji zachodniej ukazał się "Porządek względem gaszenia pożarów w stołecznym mieście Krakowie", który przy pomocy 140 paragrafów modyfikował strukturę obrony przeciwpożarowej. Cały I rozdział, tj. paragrafy 1- 64, poświęcone były prewencji ogniowej. Rozdział II ustalał sposób informowania o powstałym pożarze. Odpowiedzialny za to był strażnik na wieży Mariackiej. Oprócz dzwonienia i trąbienia - w nocy co pół godziny, w dzień co godzinę - miał on obowiązek obserwować miasto. Jeśli zauważył gdzieś pożar, uderzał w dzwon 1 do 4 razy, w zależności od tego, jak daleko od rynku miał on miejsce. W tym też kierunku wywieszał z okna za dnia czerwoną chorągiewkę, w nocy czerwoną latarnię. Przez długą trąbę wywoływał nazwę miejsca, gdzie dostrzegł ogień. Gdyby pożar zauważył stróż nocny, miał przybiec pod wieżę Mariacką i pociągnąć za drut, który uruchamiał dzwonek alarmowy w pokoju strażnika-hejnalisty. Ten natomiast alarmował mieszkańców miasta. Jedynym stosowanym środkiem gaśniczym była woda, którą gaszono ogień z drewnianych, przenośnych drabin przy pomocy skórzanych wiader lub ręcznej, drewnianej pompy tłocznej tzw. szprycy. Weszła ona do użytku w XVII w. i stanowiła wyposażenie pożarnicze aż do II połowy XIX w. Magistrat miasta dysponował 4 sikawkami, które rozmieszczono po jednej w każdej dzielnicy, w miejscu, gdzie zbierali się ratownicy przed udaniem się do gaszenia pożaru. Jedna znajdowała się na Ratuszu. Tak jak w średniowieczu, w każdym domu stała kadź z wodą i narzędzia gaśnicze. Także przy każdej studni miejskiej ustawiony był zbiornik z wodą zwany kufą, z której wodę dostarczano do zagrożonego miejsca w beczkach lub beczkowozach od piwowarów, lub też wiaderkami, podając je szeregiem - z ręki do ręki - do sikawek. Do udzielania pomocy zobowiązana była także policja miejska licząca w 1803 r. 22 ludzi /20 policjantów, 1 feldwebel i 1 kapral/. W 1838 r. Ignacy Paprocki, późniejszy wiceburmistrz, przedstawił Senatowi Wolnego Miasta Krakowa projekt ulepszenia obrony przeciwpożarowej.Opierał się on na kilku punktach:
Projekt ten, choć zdecydowanie usprawniający dotychczasową organizację, nie stanowił jednak przełomu. Jego efektem było przyjęcie przez Senat organizacji obrony ogniowej wzorowanej na poznańskiej z 1840 r. Weszła ona w życie 1 lutego 1842 r. pod nazwą urządzeń ogniowych. Na mocy jej ustaleń szprycmajstyrzy, pompiarze i kolumna ogniowa /czeladź ciesielska i murarska, która miała się stawić do pomocy przy każdym pożarze/ otrzymali od swojej ochrony szyszak z mocnej blachy na głowę i kurtkę z czarnego drelichu. Nazwiska tych, którzy wyróżnili się poświęceniem i gorliwością w czasie akcji gaśniczej publikował Senat na łamach "Dziennika Rządowego". W 1841 r. Senat Rzeczypospolitej Krakowskiej wydał zarządzenie w którym stwierdza się, że "... palenie po ulicach i placach publicznych fajek, a szczególnie cygarów, łatwo bardzo stać się może powodem do pożarów (...), zabronione zostaje palenie cygarów, fajek po ulicach i placach publicznych w obrębie miasta Krakowa pod karą policyjną". W latach 1815 - 1848 r. ochrona przeciwpożarowa w Krakowie podlegała policji, w latach późniejszych kontrolę nad nią sprawowała Rada Miasta. Jedną z największych uciążliwości dla strzegących bezpieczeństwa miasta od ognia stanowiły przepisy austriackie. "Pod Najsurowszą karą stróżom mariackim w razie dostrzeżenia ognia nie wolno było bić w dzwon, lecz winni byli dać znać na odwach, że się gdzieś pali. Oficer dyżurny był zobowiązany posłać z odwachu żołnierza na Stradom do komenderującego generała, że się tam i tam pali. Generał komenderujący wysyłał swego adiutanta na wskazane miejsce, żeby się naocznie przekonał, czy to jest prawdziwy pożar, czy też może rewolucja. A dopiero pan adiutant obaczywszy własnym okiem, miał rozkaz udać się na odwach i tam dać dopiero oficerowi dyżurnemu polecenie, aby strażaków ogniowych na wieży Mariackiej zawiadomił, że wolno im bić na alarm, iż w mieście gore". W ten sposób funkcjonował system obrony przeciwpożarowej w Krakowie do roku 1850.Wielki pożar Krakowa z 1850 roku.W upalne południe 18 lipca 1850 roku powstał pożar na końcu ul. Krupniczej w tzw. "Dolnych Młynach". Próby zlokalizowania ognia okazały się bezskuteczne. Tymczasem silny wiatr przeniósł ogień na drewniane dachy 4 sąsiednich budynków po drugiej stronie ulicy. W ciągu kwadransa spłonęły młyny rządowe i 10 innych budynków. Ponieważ na drodze pożaru nie było więcej zabudowań, jego czoło zatrzymało się. Jednak silne podmuchy wiatru przeniosły żarzące się głownie w kierunku Rynku wznawiając pożogę na ul. Gołębiej. Mimo przedsięwziętych przez ludność cywilną i wojsko działań obronnych, pożar postępował stale do przodu obejmując swoim niszczącym działaniem kolejne domy. Wkrótce ogień pojawił się na dachu Biblioteki Jagiellońskiej. Młodzież akademicka i licealna utworzywszy podwójny szpaler podawała wodę na najwyższe kondygnacje budynku. Najodważniejsi usadowili się na dachu tłumiąc i zalewając płomienie. W ten sposób, dzięki poświęceniu 150 młodych ludzi, udało się uratować skarby kultury polskiej. W ostatecznym rozrachunku dobrze przemyślana i skutecznie prowadzona obrona ocaliła część ul. Gołębiej.
Wg J. Bieniarzówna, J.M. Małecki "Dzieje Krakowa" Pożar szerzył się jednak także innymi drogami. Przeniósł się na ul. Wiślną, na dachy kamienicy "Pod zającem", drukarni uniwersyteckiej i szkoły technicznej. Prawie równocześnie złowieszcze języki pojawiły się na gmachu Wielopolskich. Ponieważ powstrzymanie pożaru stało się całkowicie niemożliwe mieszkańcy zagrożonych budynków rozpoczęli pośpieszną ewakuację mienia z dolnych pięter, gdyż szybkie przesuwania się czoła pożaru sprawiło, że przebywanie na górnych kondygnacjach stwarzało zagrożenie dla życia. Ogień pojawił się na ul. Siennej i Stolarskiej, gdzie objął klasztor i kościół OO. Dominikanów. W ciągu kilkunastu minut zajął pałac biskupi. ul. Franciszkańska stanęła w ogniu po obu stronach. Ludzie w popłochu uciekali na Planty. Płomień z dachu starostwa, przez okna dostaje się do kościoła OO. Franciszkanów. Przeskakuje na organy. Kruszy się ołtarz, pękają filary, łamie się wieża, załamują sklepienia, zapada się dach. Ogień przechodzi na klasztor. W ciągu 2 godzin pożar objął 8 ulic obchodząc szerokim łukiem Mały i Duży Rynek. Mimo, że południowa część Rynku stała w płomieniach, dziwnym zrządzeniem losu ogień nie doszedł do pałacu Jabłonowskich i Kamienicy kupca Wenzla. Silny, północno-zachodni wiatr przesunął tymczasem czoło pożaru na ul. Grodzką, aż na wysokość skrzyżowania z ul. Poselską. Dzięki odwadze i poświęceniu kilku obywateli ogień nie przeniósł się na kościół św. Piotra. Nie przesunął się również w dół ulicy.
W takiej
sytuacji zastała krakowian noc. Wiatr nieco przycichł. Przez cały czas
trwało gaszenie płonących jeszcze budynków i dogaszanie pogorzelisk. Na
Plantach rozłożyły się wśród uratowanych sprzętów rodziny pogorzelców.
Większość ratowników zmęczona całodziennym trudem udała się na spoczynek. O
godz. 2 w nocy rozlega się dźwięk dzwonu na wieży. Na nowo, pełnym
płomieniem zaczęła się palić szkoła techniczna. Po kilku godzinach pożar
stłumiono z pomocą 2 sikawek. Udało się również uratować kilka kamienic od
strony ul. Poselskiej. Nie było jednak ratunku dla kościoła i klasztoru
Dominikańskiego. Nad ranem stwierdzono, że pożar zniszczył 2 klasztory,
kilka pałaców i 153 budynki. Podczas całodobowej akcji do walki z ogniem
używano 3 sikawki, które posiadało miasto. Ponieważ właściciele domów
zbierali swą czeladź do gaszenia lub obrony własnych domów, dlatego
brakowało ludzi do obsługi sikawek i dostarczania wody. W tej sytuacji, w
biurze szefa komisji gubernialnej zebrało się kilku radców miejskich i
wybitniejszych obywateli, którzy postanowili pokierować działaniami
zmierzającymi do ostatecznej likwidacji pożaru. Stwierdzili, że część
sprzętu gaśniczego jest zniszczona, a ludzie potrzebują odpoczynku. Wezwali
więc do pomocy wojsko, z Podgórza oraz okolicznych wsi zebrali kilka sikawek
i drabin. Z pomocą Krakowowi pośpieszyli również mieszkańcy z dalszych
regionów, i tak np. z Kongresówki przysłano kilkanaście sikawek. Wszystkie
jednak te środki nie były wystarczające, gdyż samo dogaszanie pogorzelisk
trwało jeszcze 5 dni ! Ze względu na brak w mieście wodociągów utrudnione
było dostarczanie wody, przez co cała akcja gaśnicza przeciągała się w
czasie. Tragiczne wydarzenia w maju 1850 roku stanowiły przełom dla
krakowskiego pożarnictwa. Ogromne zniszczenia spowodowane pożarem
przyczyniły się do tego, że jeszcze w tym samym roku Rada miasta powiększyła
tabor straży pożarnej, zakupiła nowy sprzęt oraz w przeciągu następnych
17-tu lat 8-krotnie zwiększyła liczbę strażaków: z 5 do 40. Wszyscy oni
uzyskali odpowiednie przeszkolenie. Były to zaledwie początki zmian, jakich
Kraków miał wkrótce stać się świadkiem.
| |||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
(c) Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie Administracja |