|
1 września 1939 r.
wojska niemieckie przekroczyły granicę Rzeczpospolitej Polskiej i szybko
przesuwały się na wschód. W ciągu kilku dni zagrożony został Kraków. Władze
miasta zdecydowały, że miasto nie będzie bronione. W związku z tym 4
września rozpoczęła się ewakuacja. Na polecenie Prezydenta Krakowa dr
Czuchajowskiego miasto opuściło m.in. 15 samochodów pożarniczych i 84
strażaków z Komendantem Rakiszem na czele. Udali się oni w kierunku Brzeżan,
a potem dalej na wschód. Pod koniec kampanii wrześniowej znależli się we
Lwowie, gdzie gasili pożary wzniecone przez lotnictwo niemieckie.
Ostatecznie swój szlak zakończyli w Buczaczu, tam bowiem wkraczający Sowieci
zarekwirowli im samochody i sprzęt. Niektóre z pojazdów zwrócono potem
Krakowowi, były to jednak jednostki o najmniejszej wartości. Natomiast
strażacy powrócili niemal w komplecie, lecz bez swego komendanta, którego
aresztowało NKWD.
Na dowódcę
pozostawionych w Krakowie sił strażackich Prezydent Czuchajowski wyznaczył
kpt. Edmunda Boblewskiego. Pełnił on swoją funkcję do sierpnia 1941 r.
Później jego kompetencje przejął mjr Józef Dura. Zsztand.tif Strażacy
krakowskiej MZSP i OSP, w środku mjr Józef Dura /lata 30-te/ Pozostali w
Krakowie strażacy nie pozostali bierni wobec wydarzeń. Pośpiesznie
ewakuowano najcenniejsze dzieła sztuki. 4 września, grupa czterech strażaków
pod dowództwem ogn. Tomaszyńskiego, późniejszego żołnierza Brygady
Karpackiej, uczestniczyła w załadunku wawelskich arrasów na galary. Inni
strażacy pomagali przy załadunku ołtarza Wita Stwosza. Jeszcze inni utykali
muślinem bezcenne witraże w kościele Mariackim, by uchronić je przed
wypadaniem podczas wstrząsów spowodowanych bombardowaniami. Ponieważ siły
strażackie w mieście zostały na początku września nader mocno uszczuplone,
Prezydent Krakowa zwrócił się do mieszkańców z apelem o wsparcie kadrowe.
Ochotników włączono do istniejących plutonów i wraz ze strażakami zawodowymi
pełnili oni służbę do czasu powrotu ewakuowanych.
Legitymacja strażacka z
okresu wojny
Po zajęciu
Krakowa Niemcy zreorganizowali straż pożarną. Zlikwidowali krakowską OSP, a
nadzór nad MZSP powierzyli policji porządkowej "Schutzpolizei" /Schupo/.
Urzędnikiem-łącznikiem między strażą a policją był Austriak - Nefe. Wiedział
on o niektórych formach antyniemieckiej działalności strażaków, nikomu
jednak z nich nie zaszkodził. Z początkiem maja 1941 powołano jednostki
służby pomocniczej - LHD /Dienststellung im Luftschutz Hilfsoldienst/.
Podzielono je na 3 grupy z siedzibą:
1. gaśnicza -
na terenie Oddziału I i II oraz przy ul. Limanowskiego 60 .
2. budowlana -
przy ul. Długiej 42.
3. sanitarna -
przy ul. Kanoniczej 24.
Maj 1945 r.: Członkowie LHD wcieleni do MZSP.
Od lewej stoją: Wójcok, Niemczykiewicz, Szewczyk, Wicher, Kot, Sochacki,
Nakielny. W środkowym rzędzie: Kwieciński, Kubarek, Obakiewicz, Wacław,
Piszczek. Leży: Chajdecki.
LHD działała
pod nadzorem policji niemieckiej. Do służby w niej powoływano młodych ludzi
na zasadzie przymusu administracyjnego . Początkowo zatrudnienie w LHD
poczytywano za przykrą konieczność. Z czasem jednak doceniono możliwości,
jakie stwarzała: chroniła przed wywiezieniem na roboty do Rzeszy, pozwalała
na swobodę poruszania się bez obawy o aresztowanie w łapance. Pod koniec
1942 r. zwolniono kilkudziesięciu strażków w/w formacji. Niedługo jednak
potem ponownie wszystkich ich przyjęto. Pod koniec wojny strażacy z LHD
zostali formalnie włączeni do krakowskiej zawodowej straży pożarnej.
Władze
okupacyjne zdając sobie sprawę jak wielką wartość ma sprawnie działająca
straż pożarna podczas wojny, sprowadziły z Rzeszy samochody pożarnicze
/Mercedesy F-8, LF-15, LF-25, Ople/, dużą ilość środków pianotwórczych,
prądownice pianowe, sprzęt p.gaz., samochody wężowe.
Opel na wyposażeniu krakowskiej MZSP
Do uprawnień
strażaków należało swobodne poruszanie się po mieście w czasie godziny
policyjnej. Z rangi swego zawodu cieszyli się oni pewnym szacunkiem nawet
wśród Niemców. Ci, spośród strażaków, którzy mieszkali na terenie Krakowa, w
przypadku alarmu lotniczego mieli obowiązek stawić się w jednostce straży
pożarnej.
W 1939 r. na
oficera łącznikowego między okupacyjnymi władzami w Warszawie a
przedstawicielami policji pożarowej /Feuerschutzpolizei/ przy dowodzącym
policją porządkową /Befehlshaber der Ordungpolizei/ w Krakowie wyznaczono
Feliksa Nowotnego, byłego Komendanta krakowskiej MZSP, do wybuchu wojny
kierownika Wydziału Administracyjnego Związku Straży Pożarnych RP.
Zorganizował on biuro pod nazwą: Kierownik Techniczny Pożarnictwa. W lutym
1940 r. Feliks Nowotny zmarł. Jego następcą mianowano kpt. poż. Jerzego
Lgockiego, dowódcę II Oddziału Warszawskiej Straży Ogniowej, który jako były
oficer armii austriackiej również dobrze znał język niemiecki. Był on już
wtedy Komendantem Strażackiego Ruchu Oporu "Skała". Ze względu na to, że w
Generalnej Guberni wprowadzono stanowiska komisarycznych zarządców, Jerzy
Lgocki przemianował dotychczasową nazwę biura na: Komisaryczny Kierownik
Techniczny Polskich Straży Ogniowych. Jego siedziba mieściła się wpierw w II
Oddziale Warszawskiej SO przy ul. Senatorskiej 16 /dziś stoi tam pomnik
Bohaterów Warszawy/. W czerwcu 1940 r. przeniesiono ją do Krakowa zmieniając
jeszcze raz nazwę na: Kierownik Techniczny Pożarnictwa na terenie Generalnej
Guberni . Biuro dysponowało samochodami, które wyposażono w policyjne numery
rejestracyjne. Dzięki temu można było uniknąć częstych kontroli i w miarę
bezpiecznie przewozić osoby działające w ruchu oporu, broń, amunicję,
radiostacje itp.
Na terenie
krakowskiej Komendy Straży Pożarnej działalność konspiracyjną prowadziła
Armia Krajowa, Gwardia Ludowa-PPS, a także Strażacki Ruch Oporu "Skała".
Ostatnia z wymienionych tu organizacji powstała w Warszawie na spotkaniu
oficerów straży ogniowej 23 grudnia 1939 r. Jej struktura opierała się na
istniejących już strukturach ochrony przeciwpożarowej. Kadrę stanowili
oficerowie pożarnictwa i korpusu technicznego. W Krakowie znajdował się jej
III oddział. Początkowo zorientowana była na rząd londyński generała
Sikorskiego. Odrzuciła jednak rozkaz unifikacji wszystkich organizacji
podziemnych typu wojskowego i 26 sierpnia 1944 r. związała się z Armią
Ludową.
Tadeusz Łaptaś ps. "Orsza" /z prawej/ i Jan Kowalkowski ps.
"Halszka" z KEDYW rozdają wychodzącym z kościoła SS. Norbertanek ulotki
8.10.1944 r.
Krakowscy
strażacy zawodowi oraz członkowie LHD, którzy służyli w plutonach
strażackich, należeli do wymienionych wyżej organizacji i działali w ich
ramach na terenie straży . Jako żołnierze podziemnego państwa korzystali ze
środków straży pożarnej do realizacji swoich zadań. Formy działalności
konspiracyjnej były bardzo różnorodne. Przede wszystkim wykorzystywano
obiekty straży jako miejsce przechowywania broni, amunicji, materiałów
instruktażowych czy ulotek. I tak np. arsenał mieścił się na terenie
Oddziału II przy ul. Zamojskiego, ulotki przechowywano w koszarach przy ul.
Potockiego. Tam też znajdowało się radio, przy pomocy którego otrzymywano z
serwisów alianckich informacje o sytuacji na świecie.
Tadeusz Łaptaś - strażak LHD, na zdjęciu w płaszczu służbowym
Krakowscy
strażacy współpracujący z oddziałami dywersyjnymi podczas akcji gaśniczych
skutecznie niszczyli ważne dla okupanta budynki, archiwa czy materiały.
Zbierali również istotne dla wywiadu informacje, pomagali ewakuować się
uczestniczącym w akcjach bojowych kolegom-strażakom, przewozili broń,
kolportowali ulotki. Informacje na temat organizowanych przez okupanta
łapanek przekazywał strażakom pochodzący z Warszawy funkcjonariusz
granatowej policji o nazwisku Szczepański.
Pracownicy
krakowskiego biura Kierownika Technicznego Pożarnictwa: por. Bronisław Budyn
i por. Władysław Rzeźniczek byli kurierami utrzymującymi kontakt z ośrodkami
na Węgrzech i Słowacji. W obiektach straży organizowano punkty kontaktowe i
skrzynki poczty podziemnej, a w roli łączników obok strażaków występowały
kobiety z ich rodzin, np. Stanisława Ciesielczyk, córka kpt. Piotra
Ciesielczyka z Nowego Sącza.
Podczas wojny
trudne obowiązki dowódcy miejskiej straży pożarnej pełnili: kpt. Edmund
Boblewski i mjr Józef Michał Dura. Dura był świetnym fachowcem, człowiekiem
wymagającym, patriotą chroniącym swych podwładnych przed Gestapo. Dzięki
interwencjom Komendanta Dury u władz niemieckich kilkudziesięciu ludzi, w
większości strażaków z podkrakowskich i krakowskich OSP /np. Bronowice
Wielkie, Rakowice, Skotniki, Wola Duchacka, Bielany, Chełm, Łęg, Prądnik
Czerwony/ zostało zwolnionych z aresztu i obozów przymusowej pracy.
Komendant Dura wiedział o działalności konspiracyjnej w miejskiej straży
pożarnej oraz LHD i akceptował ją. Z jego pomocą wielu uzyskało fałszywe
ausweisy i mogło swobodnie poruszać się po mieście.
Niektórzy
krakowscy strażacy przynależność do organizacji podziemnych przypłacili
zdrowiem i życiem. Za działalność konspiracyjną Niemcy aresztowali i
zamordowali w obozie zagłady Stefana Syrka, Władysława Janocińskiego,
Stanisława Pyciaka, z nieznanych przyczyn rozstrzelali strażaka LHD
Mieczysława Kosibę. Nieznany jest los aresztowanych przez Gestapo: Mariana
Godynia i Ignacego Matogi. Przez rok w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu
przebywał por. Budyn, żołnierz AK, aresztowany za nielegalny - w świetle
hitlerowskiego prawa - przewóz żywności.
Podczas ewakuacji Niemcy zabrali z Krakowa większość strażackiego taboru
samochodowego oraz spowodowali liczne pożary, m.in. tak cennych obiektów jak
Sukiennice, Wawel, Muzeum Narodowe, Akademia Górniczo-Hutnicza. Pożary
powodowała również wkraczająca Armia Radziecka i szabrownicy. W styczniu i
lutym zginęło podczas gaszenia zaminowanych budynków 4 strażaków, a 1 został
inwalidą. Ogółem, w dniach od 19.01 do 02.02.1945 r. poniosło śmierć 8
pracowników krakowskiej straży pożarnej, czyli ponad 10% ówczesnego składu
osobowego /wszystkich było 72/.
Wspomnienia strażaka Miejskiej
Zawodowej Straży Pożarnej w Krakowie z okresu 17-18-19 stycznia 1945 /walka
z żywiołem pożarów wzniecanych przez uciekających Niemców z Krakowa oraz
wydarzeń na Wawelu/.
"W dniu 17 stycznia w godzinach rannych
pogotowie nasze, składające się z 8-miu strażaków wyjechało do gaszenia
pożaru na lotnisko w Rakowicach. Niemcy opuszczając teren lotniska podpalili
magazyny przy hangarze, w którym składowane były skrzynie z częściami do
samolotów oraz różne wyposażenie wojskowe. Po pięciu godzinach zmagania się
z ogniem, celem nie dopuszczenia go na przyległy hangar /w którym również
składowane były skrzynie/, pożar został całkowicie ugaszony i powróciliśmy
do koszar. Część strażaków obsługująca prądownice była dość mocno
przemoczona, a powracając otwartym wozem, przy mrozie około 18 stopni
została pokryta lodowym szronem, który odtajał dopiero przy otwartym kotle
centralnego ogrzewania /w kotłowni na terenie koszar straży pożarnej -
J.M./. Miejska Straż Pożarna od 14 stycznia 1945 dysponowała dziesięcioma
jednostkami przedwojennymi, które nie posiadały kabin - były to wozy
otwarte. Natomiast w latach 1941-42 zakupione zostało przez miasto 8 wozów
strażackich krytych, w których cała obsługa była zabezpieczona przed
zmiennymi warunkami atmosferycznymi. Wszystkie te nowe wozy kryte zostały
przez Niemców zabrane i wywiezione na Śląsk. Tak więc w okresie mroźnej zimy
powroty z pożarów dawały się mocno we znaki strażakom.
Strażacy byłej LHD w szeregach MZSP, od lewej
w górnym rzędzie: Piszczek, Niemczykiewicz, Wicher, Sochacki
w dolnym rzędzie: Chajdecki, Kwieciński, NN, Wacław /maj 1945 r./
Ja po przebraniu się z przemoczonego ubrania i
osuszeniu butów udałem się rowerem do domu /Prokocim/, celem zaopatrzenia
się w prowiant na dalszą służbę.
W drodze powrotnej do pracy około godz. 17-tej
zostałem przed mostem trzecim zatrzymany przez Niemców, nakazujących mi
natychmiast odjechać z powrotem. Przypuszczałem, że Niemcy szykują się do
wysadzenia mostu, wjechałem więc w ulicę Kącik, zatrzymując się przy bramie
pierwszej kamienicy. Po chwili nastąpiły dwie potężne eksplozje, po których
szybko wraz z dwoma osobami schroniliśmy się w bramie tej kamienicy. Na plac
zgody i obok nas zaczęły spadać odłamki stalowe i stłuczki szyb. Cały Plac
Zgody pokrył się gęstym dymem po wybuchu. Z okien bez szyb słychać było
płacz dzieci. Po kilku minutach wraz z dwoma osobami ruszyliśmy w kierunku
Wisły. Widok był przerażający: przęsła mostu trzeciego i kolejowego
porozrywane leżały w Wiśle zmieszane z taflami grubego lodu /około 40 cm
grubości/. Ponieważ w okolicy Niemców już nie było, wziąłem rower na ramię i
zszedłem schodami na brzeg Wisły. Między dwoma wysadzonymi mostami
przeszedłem przez grubą płytę lodu na drugą stronę brzegu i również schodami
przy moście wyszedłem na ul. Starowiślną. Szybko dojechałem do koszar na ul.
Potockiego /obecnie Westerplatte/ informując wszystkich o wysadzeniu mostów
na Wiśle. Oficerowi regulującemu wyjazdy i obsady pogotowia zgłosiłem
gotowość objęcia służby.
Jan Kwieciński w mundurze LHD na niemieckiego pożarniczego Opla, zdjęcie z okresu okupacji.
Około godz. 20-tej wyjechałem do gaszenia
pożaru budynku poczty przy Dworcu Głównym. Stał już cały w płomieniach i od
czasu do czasu wewnątrz następowały lekkie wybuchy. Przypuszczaliśmy, że w
budynku tym Niemcy nagromadzili stosy akt dokumentów, które zamierzali
pociągiem wywieźć do Niemiec - ponieważ nie zdążyli, polali je benzyną,
która błyskawicznie rozniosła płomienie na cały budynek. W tym czasie
zostaliśmy zawiadomieni, że na poddaszach Hotelu Polonia od ul. Pawiej
wydobywają się kłęby dymów i języki ognia. Natychmiast przystąpiliśmy do
akcji, albowiem ogień przerzucał się strychem do przyległego budynku. Po
klatce schodowej doszliśmy na strych wyrąbując drzwi wejściowe i
przystąpiliśmy do gaszenia dachu budynku przyległego do Hotelu Polonia.
Wkrótce przyjechało drugie pogotowie, które przez hotel dostało się z wężami
na poddasze hotelu i z dwóch stron pożar był zalewany. Wodę czerpaliśmy z
trzech hydrantów ulicznych. Mieliśmy poważne kłopoty z wężami, albowiem dość
często pękały, dzięki jednak posiadanym specjalnym zaciskom udało się węże
reperować. Po ugaszeniu ognia w pomieszczeniach hotelu, poddasza oraz
strychów i dachów, jedno pogotowie z przemoczonymi strażakami odjechało do
koszar około godz. 24-tej, drugie natomiast pozostało do całkowitego
zlikwidowania sączących się dymów z belek i stropów.
W dniu 18 stycznia 1945 r. we wczesnych
godzinach rannych /745/ jedno pogotowie wyjechało do pożaru na Wawelu, gdzie
w jednym budynku administracyjno-gospodarczym paliło się pomieszczenie
centrali telefonicznej. Później moje pogotowie dostało wezwanie do Bronowic
na ul. Głowackiego. Przed samym wyjazdem przybiegł do mnie kolega Edward
Krupski z innego pogotowia, prosząc, że pojedzie za mnie, ponieważ pożar
jest na terenie jego zamieszkania i zależy mu, żeby tam pojechać. Zgodziłem
się, a po półtorej godziny dotarła do nas tragiczna wiadomość z Bronowic, że
dwóch strażaków na miejscu zostało zabitych, a trzeci - Edward Krupski,
który pojechał za mnie - w ciężkim, stanie przewieziony został do szpitala.
Przyczyną tragedii był potężny wybuch jednego
z baraków, w którym zmagazynowane zostały przez Niemców materiały wybuchowe.
Dwaj strażacy, którzy z prądnicami zbliżyli się do baraku po prostu zostali
porozrywani i trudno ich było rozpoznać, natomiast Edward Krupski był przy
rozdzielaczu około 60 m od baraku i stojąc bokiem do baraku miał jedną
stronę ciała bardzo mocno pociętą, nastąpiło jednak zakażenie całego
organizmu i zmarł po trzech dniach. Był on żołnierzem Armii Krajowej
zgrupowania "Żelbet" Kraków - po paru dniach z honorami strażaka i żołnierza
pochowaliśmy go na cmentarzu Podgórskim. Ja śmierć jego przeżyłem bardzo
mocno /albowiem zginął za mnie/.
Młodzi strażacy MZSP, a
wcześniej LHD, na placu koszarowym przy Komendzie,
pierwszy z prawej autor "Wspomnień..." Jan Kwieciński, maj 1945 r.
W dniu 18
stycznia około godz. 11-tej jeden z oficerów Straży Pożarnej zorganizował
ochotniczą grupę młodych strażaków celem wyjazdu na Wawel. Grupa ta, w
której i ja uczestniczyłem, składała się z około 12-tu strażaków, w 80 %
byli to żołnierze AK. Celem grupy było: zluzowanie czterech strażaków,
którzy pozostali po gaszeniu pożaru, zabezpieczenie bram wejściowych na
Wawel, uruchomienie dzwonu Zygmunta, zorganizowanie flagi biało-czerwonej i
wywieszenie jej na baszcie Sandomierskiej. W szczególności także ochrona
dużej ilości skrzyń z materiałami wybuchowymi, które zostały przez Niemców
złożone obok baszty Sandomierskiej.
Po
przyjeździe na Wawel wytypowanych zostało sześciu strażaków do uruchomienia
dzwonu Zygmunta - byli to: Jan Kwieciński, Marian Hajdecki, Józef Siatka,
Edward Piszczek. Pozostałych nazwisk nie pamiętam.
Wyszliśmy na
wieżę, na samej górze na dwóch kondygnacjach wspinaliśmy się po drabinach.
Pomieszczenie dzwonu z dwóch przeciwległych stron było całkowicie otwarte -
jedno z widokiem na ul. Podzamcze, Straszewskiego i Kanoniczą, przeciwległe
z widokiem na Dębniki. Od ramion belki dzwonu wolno zwisały po trzy liny
konopne. Powoli, na zmianę, zaczęliśmy pociągać liny i serce dzwonu coraz
mocniej uderzało, ogłaszając swym brzmiącym tonem wolność Wawelu. Po mocnym
rozkołysaniu dzwonu liny pociągały nas do góry na wysokość 80 cm. Wydarzenie
to było dla nas emocjonujące. Po około 25 minutach takiej pracy odczuwaliśmy
już zmęczenie i część strażaków zwolniła liny podchodząc do otworów
okiennych, obserwując mieszkańców ul. Podzamcze, Kanoniczej i
Straszewskiego, którzy grupami wychodzili przed bramy kamienic, obserwując
wieżę Zygmuntowską. Natomiast z otworu z widokiem na Dębniki zauważyliśmy,
że przez most Dębnicki w kierunku Matecznego dość często przejeżdżały
samochody niemieckie z różnym sprzętem bojowym.
Po zejściu z
wieży Zygmuntowskiej zasililiśmy obsady wejść, a część udała się na obchód
Wawelu. Po pewnym czasie znaczna ilość mieszkańców przybyła pod bramę,
licząc na to, że będą mogli wejść i zobaczyć opuszczony przez Niemców Wawel.
Nie pozwoliliśmy na to, ponieważ nie był jeszcze przez nas sprawdzony cały
teren Wawelu, a mianowicie, czy poza arsenałem przy baszcie Sandomierskiej
Niemcy nie pozostawili jeszcze w innych miejscach groźnych materiałów
wybuchowych. Przybył także mój kolega Jerzy Makarewicz z ul. Paulińskiej, z
którym w latach 1940-42 uczęszczaliśmy do Szkoły Handlowej przy ul.
Brzozowej. Należeliśmy obaj do Armii Krajowej zgrupowania "Żelbet", a w jego
mieszkaniu często mieliśmy spotkania konspiracyjne. Dlatego zaprosiłem go do
wejścia i udaliśmy się do stosu skrzyń. Ponieważ ja przy Dowódcy Kompanii
pełniłem służbę podoficera broni, ostrożnie zaczęliśmy sprawdzać, co
znajduje się w skrzyniach. Stwierdziliśmy, że w kilkudziesięciu skrzyniach
znajdowały się pięści pancerne. Każda z tych skrzyń zawierała po dwie sztuki
pięści pancernych. Na pamiątkę wzięliśmy z dwóch skrzyń instrukcję obsługi,
którą do dziś posiadam. Następnie w kilkudziesięciu pojemnikach metalowych
były granaty zaczepne, po dziesięć sztuk, z których każdy osobno umocowany
był w zaciskach. W dalszych skrzynkach drewnianych /około 200 sztuk o wadze
8 kg/, znajdowały się naboje do karabinów i pistoletów kaliber 8 mm. Po
sprawdzeniu arsenału razem z kolegą Makarewiczem i strażakiem Edwardem
Piszczkiem w uzgodnieniu z pozostałymi przy bramie udaliśmy się do budynku,
w którym urzędował i mieszkał Generalny Gubernator Hans Frank. W gabinecie
Franka na II piętrze za wyjątkiem pustych mebli biurowych nie zastaliśmy
nic. W rogu jego gabinetu na postumencie stało duże popiersie Hitlera, które
postanowiliśmy zniszczyć, wyrzucając je przez okno od strony Wisły. Na bruku
budynku popiersie rozbiło się na kawałki. W następnych pomieszczeniach
pozostała piękna czapka wojskowa, którą chyba Frank używał podczas większych
uroczystości. W sypialni Franka widzieliśmy dwie piękne kołdry puchowe,
haftowane kolorowymi kwiatami. W jednym z pokoi przyjęć znajdował się duży
nowoczesny adapter, a na stole talerze z niedokończonym posiłkiem.
Liczyliśmy, że znajdziemy jakąś ładną broń, niestety, wszystkie drobiazgi
zostały przez niego zabrane. Ponieważ obiecaliśmy kolegom przy bramie, że za
pół godziny wrócimy, zakończyliśmy przegląd.
W południe
na baszcie Sandomierskiej została wywieszona flaga biało czerwona.
Inicjatorem zorganizowania flagi był Hryniewiecki - uszył ją Rajpold /obaj
nie związani ze Strażą Pożarną/. W uzgodnieniu z członkami Straży Pożarnej,
którzy pełnili służbę przy Bramie Bernardyńskiej - Dubowy i Szyrski udali
się z Hryniewieckim i Rajpoldem na Basztę Senatorską. Po umocowaniu flagi do
linki masztu, Dubowy w asyście pozostałych wyciągnął ją do góry.
Po
zawieszeniu flagi po około 30 minutach pod bramę Wawelu zaczęło przychodzić
coraz więcej okolicznych mieszkańców. Jedni chcieli się dowiedzieć, w jakim
stanie Niemcy pozostawili Wawel, drudzy zainteresowani byli czy zostały
artykuły żywnościowe. Ponieważ w piwnicy jednego budynku gospodarczego
zmagazynowana była znaczna ilość wyrobów alkoholowych /likiery, wódki
gatunkowe, wina i szampany produkcji francuskiej, włoskiej, węgierskiej i
innych/ uważaliśmy, że mieszkańcy zasłużyli na to, aby skorzystać z luksusu
zbiegłego gubernatora. Całe gromady ludzi zaopatrzyło się po parę butelek
każdy. Ruch ten trwał ponad dwie godziny. Ponieważ niektórzy z nich
zapuszczali się w niewskazane miejsca, zmuszeni zostaliśmy do zamknięcia
bramy, a pozostałych wyprosić. W stosunku do opornych groziliśmy użyciem
granatu, co w jednym przypadku nastąpiło /z dala od opornych/. Spowodowało
to ucieczkę plątających się maruderów. Około godz. 18-tej poza nami na
Wawelu nie było nikogo. Od czasu do czasu z pobliskich domów mieszkańcy,
którzy uraczyli się butelkami alkoholowymi, w podziękowaniu za to przynosili
nam gorące napoje i skromne kanapki. Między czasie przybył na kontrolę
oficer z podoficerem Straży Pożarnej. Po uzgodnieniu z nimi, że służbę
będziemy pełnić do następnego dnia, i wiedząc, że okoliczni mieszkańcy o nas
zadbali i mamy kanapki i gorącą herbatę, odjechali spokojnie. Noc na Wawelu
mieliśmy spokojną, chociaż od strony Podgórza i Łagiewnik dość często
słychać było kanonadę działek i karabinów maszynowych. W dniu 19 stycznia
1945 r. około godz. 10-tej z grupą około 8-miu osób z opaskami
biało-czerwonymi przybył na Wawel Jan Kowalkowski /znany mi osobiście jako
Dowódca Patrolu KEDYW pseudonim "Halszka"/, który objął od nas wartę na
Wawelu. Część strażaków, którzy byli w służbie ponad 36 godzin i do domu
miała blisko, udała się z Wawelu do domu.
W dniu
20.I.1945 w godzinach rannych Radio Londyn podało komunikat, że żołnierze
Armii Krajowej pełniący służbę w Straży Pożarnej Miasta Krakowa, po
ugaszeniu pożaru na Wawelu objęli tam służbę wartowniczą, w czasie której
dzwonem Zygmunta i wywieszoną flagą polską na baszcie Senatorskiej -
ogłosili wolność Wawelu.
W parę dni
później przed politycznymi władzami polsko radzieckimi Komendant Straży
Pożarnej musiał składać wyjaśnienie na okoliczność żołnierzy Armii Krajowej
pełniących służbę na Wawelu.
Ci, którzy
brali udział i byli żołnierzami Armii Krajowej, obawiając się represji
władz, których stosunek do AK był nieprzychylny - woleli nie mówić o
wydarzeniach na Wawelu.
W okresie
ucieczki Niemców z Krakowa i podpalenia przez nich różnych obiektów, a było
ich około 20, w czasie walki z żywiołem pożarów oraz niespodziewanych
wybuchów także gazów, zginęło 8-miu strażaków, w tym jeden oficer, dwóch
podoficerów i pięciu strażaków.
Kraków 1996.03.31
Jan Kwieciński" |